Zamiłowanie do zimy

Do niedawna w naszej rodzinie zima nie była lubianą porą roku, no może poza Świętami. Czasem fajnie było też w czasie ferii, jak się udało wyskoczyć gdzieś na sanki. Poza tym, czym się tu fascynować mieszkając w mieście na równinie, gdzie nie można pojeździć na sankach, nartach i z łyżwami też ciężko. A poza tym, jak tylko choć trochę śniegu poprószy, od razu przyjeżdżają piaskarki, solarki, na chodniki wysypywane jest – co tam kto ma: piasek, sól albo popiół, przez co może jest i bezpieczniej, ale krajobraz traci na urodzie, podobnie jak buty. No więc, jak już wspomniałam, tak było do niedawna, dopóki nie skusiliśmy się na naukę jazdy na nartach i nie złapaliśmy narciarskiego bakcyla. Teraz w zwyczaju mamy odkładanie od razu po wakacjach funduszy, żeby móc w czasie ferii wyjechać na tydzień w góry. Nasi znajomi uważają, że jak się pojedzie na narty za granicę to już się nie będzie chciało jeździć na naszych stokach. Przyznam, że mieliśmy okazję jeździć na rodzimych stokach, w Czechach i w Tyrolu, a mimo tego chętnie szusujemy w Polsce, więc ta zasada jakoś nas ominęła. Oczywiście zupełnie inaczej jeździ się na lodowcach, nie tylko ze względu na jakość i długość tras, ale przede wszystkim z uwagi na cudowną pogodę, jaka tam zwykle panuje – można by rzec: słońce, słońce, słońce. A wiadomo, że naładowanie baterii na drugie półrocze to nie tylko wytracenie energii i nabranie kondycji na nartach, ale też cała „oprawa” pogodowo- kulinarno –wizualna (w sensie zobaczenia czegoś innego niż na co dzień). Minus jest tylko taki, że Młody ma nieznośną chorobę lokomocyjną i zawsze chce jechać jak najbliżej, a najlepiej pociągiem. No cóż, ze względu na ilość zabieranych rzeczy – ciuchów i sprzętu, pociąg odpada. Co prawda w starych licealno- studenckich czasach jeździło się bez względu na ilość bagaży, ale od tego czasu sporo wody upłynęło w rzekach i przyznać muszę, że się zbyt rozleniwiłam lub jak kto woli – zrobiłam się zbyt wygodna – żeby się „bujać” pociągami z tyloma manelami. Tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu, że ostatnio postanowiłam spełnić życzenie Młodego i wybraliśmy się pociągiem. Było to bardzo ostatnio, bo wczoraj wieczorem, a więc pod koniec długiego weekendu. Nasza stacja wypadła na tyle wcześnie od momentu rozpoczęcia trasy pociągu, że siedzieliśmy. Ale później wsiadło tyle osób, że zarówno „przedsionki” przy drzwiach, jak i korytarze pomiędzy siedzeniami były kompletnie zapchane. Wysiadaliśmy na małej stacyjce niedaleko domu, z wielką obawą czy w ogóle uda nam się dotrzeć do drzwi na czas. Wstając z miejsca dosłownie nie było gdzie nogi postawić. Gdybym miała w takich warunkach jechać gdzieś w czasie ferii, kiedy to również podróżuje dużo osób, to dziękuję bardzo, wolę posiedzieć w domu. Bo nawet siedząc, to żadna przyjemność jak się nad tobą ludzie bujają… W tym roku postanowiliśmy, że wybieramy się w Tatry. Właśnie jestem na etapie przeglądania ofert na nocleg w Zakopanem. Lepiej coś wcześniej zarezerwować, niż później na ostatnią chwilę „brać co zostało”. Na tamtych stokach jeszcze nie byliśmy. Mam nadzieję, że nas nie rozczarują i że przede wszystkim nie będzie tłoku, bo jak widzę styl jazdy niektórych, zwłaszcza snowboardzistów, to się boję nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o Młodych. No ale nie będę się martwić na przyszłość. Jak się nie pojedzie to się nie będzie wiedziało. Mam nadzieję, że są tam gdzieś w okolicy jakieś ciepłe źródła, bo nie ma jak popływać w ciepełku po zjazdach…