Z 12 lutego zrobił się nagle 14 kwietnia… Kiedy to minęło? PITy już dawno rozliczone; ba, nawet już dostaliśmy nadpłatę. Teraz wzięliśmy się za wielkie wiosenno – przedświąteczne sprzątanie, a później gotowanie i pieczenie. I tu pojawia się problem, bo niemal wszyscy w rodzinie są na pozimowej diecie (z różnym skutkiem). Trzeba więc wymyślić jakieś dania, żeby były tradycyjne, ale jednak nie sprzyjające tyciu. Jajka będą ok, ale już co do zawiesistego żurku nie jestem przekonana, choć lubię, więc pewnie trochę zjem. Mam za to zamiar upiec jakieś chude mięsiwo, bo rodzinka zwykle serwuje pieczony boczek albo karkówkę. Ja w tym roku postawię na filety z indyka i ligawę, albo jakieś ptactwo – bażanta albo perliczkę. Mam też niezły zgrzyt z ciastami, bo choćby się paliło, waliło, jakieś musi być. Postawię chyba na wielkanocną paschę i sama zrobię do niej ser, żeby od początku do końca mieć kontrolę nad jej składnikami. Mazurki i makowce w tym roku odpadają, chyba że takie małe, do koszyczka i do degustacji. Cóż poza tym? Sałatki warzywne i owocowe powinny być w sam raz.
A co poza tym? Hmmm… Chciałabym pojechać do Zagórza, pochodzić wzdłuż jeziorka i po tamie, wdrapać się na górę do zamku Grodno (oby był otwarty dla zwiedzających); może przy okazji zarezerwować na lato domki holenderskie na kilka dni, żeby powędkować, pospacerować i popływać kajakiem… Jedyną rzeczą, która mnie zniechęca do świątecznej turystyki jest ten przykry zwyczaj Lanego Poniedziałku, bo o ile toleruję go w gronie rodzinnym, o tyle jest on dla mnie zupełnie niezrozumiały w stosunku do obcych. A przynajmniej ja sobie nie wyobrażam czatowania z wiadrem na przyjezdnych, co już w niejednej małej miejscowości, do której trafiliśmy w Poniedziałek Wielkanocny, mi się w przeszłości już przydarzyło… Może po prostu zapakuję na wszelki wypadek do bagażnika ciuchy na zmianę i się wybierzemy?