Wakacje

Pogoda na zielonej szkole była dość względna, choć oczywiście mogłaby być lepsza… Niestety przytrafiło się trochę deszczu i kilkoro dzieciaków wróciło przeziębionych. Nauczycielka też.

Lekcje w szkole były do ostatniego dnia, zgodnie z planem, co było moim zdaniem trochę bez sensu, bo dzieciaki, o ile w ogóle przyszły, to już nie w głowie im była nauka. Gdyby w tym czasie zrobiono im zawody wszystkiego po kolei, to na pewno zainteresowanie byłoby większe. Mogłyby też – w te ostatnie dni – lekcje prowadzić dzieci, przedstawiając np. swoje zainteresowania… Pomysłów zapewne można by znaleźć więcej, trzeba tylko chcieć, albo zapytać dzieci. No ale zleciało. Zakończenie roku było miłe, choć (miałam nie narzekać, ale co tam) nie rozumiem dlaczego przy pięknej pogodzie sięgającej 28C odbyło się – zresztą jak zawsze – na sali gimnastycznej. Gorąco tam było, duszno i tłoczno. Jak zwykle wielu rodziców przeciskało się z aparatami, choć „szkoła” zleciła też zdjęcia i filmowanie. A obok szkoły jest piękne, zielone, częściowo zacienione boisko, na którym tak przyjemnie by się stało… Szkoda tylko, że odkąd pamiętam tylko raz zorganizowano tam zakończenie roku szkolnego. Reszta była na tej sali. I to zorganizowana „na trzy tury”, bo dzieciaki i rodzice na raz by się nie zmieścili, i oczywiście każda kolejna tura ma gorzej, bo bardziej duszno. Może kiedyś dyrekcja wpadnie na genialny, nowatorski pomysł przeniesienia imprezy na zewnątrz.

Teraz mamy okres przedkolonijny: odpoczywanie po roku szkolnym, kupowanie rzeczy potrzebnych na kolonię, wyganianie od komputera, sprzedawanie książek i takie tam… W pracy o dziwo spokój. Oby tak dalej.

W ramach wyganiania od komputera muszę wybrać się z dzieckiem na rower, więc na dziś tyle.

Zielona szkoła

Rozpoczął się okres wyjazdów na zieloną szkołę – okres szczęścia nie tylko dla dzieci, ale także dla rodziców 🙂 Poza wakacjami to często jedyny czas, kiedy można pobyć przez kilka dni sam na sam. Dziś też pojechało na wycieczkę moje szczęśliwe – z tego powodu – dziecko. Staram się jak mogę nie skompromitować, tzn. nie zadzwonić i nie pisać, żeby nie było, że matka nadgorliwa i nadopiekuńcza. Choć ciężko jest. Mam nadzieję, że zabytki, które przetrwały kilkaset lat, zniosą najazd naszej wesołej, rozbrykanej klasy i wyjdą z tego bez szwanku 😉 I że któryś nie wpadnie na pomysł, żeby sobie coś tam wziąć na pamiątkę, bo słowo klucz na wszystkich wycieczkach to „pamiątki” 😉 Lepsze to niż „piwo” czy „urywamy się jak tylko nauczyciele zasną”, ale zasadniczo sprawia, że dzieciaki nie wiedzą później gdzie były, co widziały, bo to nie ważne, rozpoznają raczej wycieczki po tym co stamtąd przywiozły.

Oby im pogoda dopisała. Poprzedni tydzień był piękny i słoneczny. Ten, co prawda zapowiada się na dość ciepły, ale za to mokry, a to najgorsze chyba na wycieczkach, które w znacznej mierze miały być „deptane”. Bo jak zimno, to się można cieplej ubrać, a po deszczu, po śliskich kamieniach, w przemoczonych butach i spodniach, źle się chodzi. Bo oczywiście to ten wiek, kiedy to parasola się nie nosi, bo to siara, ewentualnie można założyć kurtkę przeciwdeszczową, ale cóż ona da w czasie ulewy. Że o tym, że w czasie burz niebezpiecznie jest chodzić po otwartym terenie, w dodatku z komórkami, bo bez nich ani rusz, nie wspomnę. Wczoraj wieczorem jeszcze na ostatnią chwilę kupowaliśmy szkła kontaktowe, bo dziecku – które sporadycznie je nosi, ale na wycieczkę się uparł, żeby założyć – wydawało się, że ma jeszcze nie otwieraną parę, a tu zonk. Oczywiście – jak pech to pech – okazało się, że nie ma w jego dioptrii Johnsonów – które miał dobierane u okulisty i które zawsze nosił, więc kupiliśmy pure vision Bauscha, z nadzieję, że będą dobre. Oby. Jak nie, to dostał lusterko do plecaka, wodę do opłukania rąk i ma wyjąć i wyrzucić, a broń Boże nie nosić i nie drażnić oczu. Mam nadzieję, że jest już na tyle dorosły, żeby posłuchać.

Oj, widzę że kiedy moje obawy nie przelewają się przypomnieniami na jego komórkę, to pojawiają na blogu… Beznadzieja. Za to mam już zaplanowane dzisiejsze popołudnie i wieczór. I jutrzejsze też 🙂