Ulubiony

No więc przyszedł w końcu mój ulubiony miesiąc: zielony, pachnący, nie za ciepły, nie za zimny (zwykle), przeplatany krótkimi deszczami, po których intensywności bez problemów można rozpoznać jaki mamy miesiąc. Uwielbiam maj 🙂 Zamierzam go spędzić maksymalnie poza domem. Nie żebym nie lubiła własnego lokum, ale szkoda w takim czasie w nim siedzieć.

Na szczęście w pracy panuje spokój, żadnej nagonki. Można spokojnie wyrobić się w ustawowe osiem godzin. To też zasługa nowych osób, które były już po prostu niezbędne. Dzięki nim nie tylko rozładowaliśmy ilość pracy, ale – nie ma co ukrywać – dostały w zakresie obowiązków rzeczy nie chciane przez nas. Takie, które robiliśmy bo nie miał się nimi kto zająć, ale właściwie często trochę na „czuja”, bo ani nie było czasu ani ochoty, żeby w tych „marginalnych” sprawach się dokształcać. Więc – poza niechcianymi nadgodzinami – kamień z serca, bo o pomyłki nie trudno.

Nowe koleżanki (sztuk: dwie) są takie troszkę śmieszne, bo dla jednej jest to pierwsza praca, więc jest mieszanką entuzjazmu, niepewności i próby wykazania się. Druga pracowała wcześniej przy sprawach celnych, więc „żyje jeszcze na pograniczu dwóch światów”. W praktyce oznacza to, że musimy wysłuchiwać opowiastek o poprzedniej pracy, czasem trudnych do pojęcia, czasem śmiesznych, czasem nudnawych jak ta o poszukiwaniu przez celników nielegalnych maszyn do produkcji papierosów, sprawdzaniu obcokrajowców podróżujących po kraju na innych blachach, „pilotowaniu” tirów, które ugrzęzły na innych granicach, itd. Ale nieważne, ważne, że są i że wkręcają się w pracę.

A przez to, że nie muszę siedzieć po godzinach, będę mogła dziś skorzystać z pięknej pogody. Po sprawdzeniu wczoraj prognozy, wybrałam się dziś na rowerze do pracy. Co prawda padający wcześniej deszcz trochę mnie przestraszył, ale już jest ok. Wkrótce można wracać spokojnie, zahaczając o park. Jest pięknie 🙂