Deszcze, burze, trąby

W sumie, póki co nie jest źle. Przynajmniej u nas, bo w innych częściach kraju bywa różnie: deszcze, burze, trąby powietrzne… A u nas jest ciepło, rzadko kiedy upalnie, więc tak jak lubię. Lubię temperatury poniżej 30 stopni i powyżej 20, i tak jest. Od czasu do czasu pada deszcz oczyszczając ulice z kurzu i pyłu, bo u nas z polewaczkami kiepsko. Wczoraj, przedwczoraj i w sobotę to nawet lało, a nie padało, ale szkód nie wyrządziło, więc nie ma co rozpaczać. A po deszczu jest takie fajne, rześkie, czyste powietrze. Aż lepiej się oddycha i lepiej śpi.

Niestety pojawiły się komary. Nie można już bezkarnie pospacerować nie tylko po parku, ale także po „normalnym” terenie, zwłaszcza wieczorami. W lasach jest też więcej kleszczy. Młody, który w tym roku, podobnie jak w zeszłym, wybrał się pod namioty, mówi, że kolega złapał ich już 6!!! W zeszłym roku tylko pojedyncze osoby miały po jednym. Mam nadzieję, że chociaż ogląda się dokładnie i po powrocie nie okaże się, że jest nimi oblepiony jak zaniedbany, wiejski kundelek…

Ostatnio była przepiękna pełnia księżyca. Tarcza była taka ni to różowa, ni pomarańczowa. I wielka. Genialnie to wyglądało, zwłaszcza gdy był jeszcze nisko nad ziemią.

W zeszłym tygodniu postanowiłam przejść na kilka dni na dietę owocową… Ja wiem, że owoce mają sporo witamin i może to w sumie jest zdrowe, ale niestety mają też sporo cukru. W efekcie przybrało mi się na wadze 2 kg!!! Aż nie mogłam w to uwierzyć. Owocom powiedziałam więc dość. Wracam do poczciwego chleba i mięcha na obiad. One przynajmniej mi nie szkodzą.

Ech, aby do urlopu. Muszę już odpocząć. A po urlopie… zmiany. Bo przeglądając ostatnio oferty pracy dla siostry, stwierdzam, że jest mnóstwo ciekawych propozycji dla mnie. Dużo ciekawszych niż to co obecnie robię, zatem postanowiłam zmienić pracę 🙂 Od jesieni.