Jeszcze nie tak dawno temu moje dziecko fascynowało się wirtualnymi okularami (goglami) od Google. Koniecznie chciał je mieć, bo „są super”, „można oglądać filmy nakręcone na całym świecie i czuć się tak, jakby się tam było”, „można pooooograć”, i tym podobne teksty.
Reklamy wieściły zmierzch telewizorów i monitorów i przeniesienie się przy pomocy gogli do „innego wymiaru”. Mimo, że na kampanię poszła niewątpliwie ogromna kasa, produkt się nie sprzedał i właśnie przeczytałam, że Google wycofuje się z niego.
Może ludzie po prostu nie chcą żyć w aż tak wirtualnym świecie…
Jeśli o mnie chodzi, to okulary kompletnie nie przypadły mi do gustu, a właściwie mojemu organizmowi. Czułam się w nich okropnie. Dawały odczucie, że gdzieś jestem, ale nie mam kontroli nad tym gdzie, ani nad sposobem przemieszczania sie. Mojej głowie się to nie podobało. Kręciło się w niej i w ogóle czuła się skołowana. Byłam na nie. I jak widzę nie tylko ja.
Ciekawe czy inne firmy będą rozwijać swoje podobne projekty. Gogle Google’a „działały” na telefon, inne chyba mają inne założenia, ale jak dla mnie efekt ten sam, to znaczy nie przekonujący do takiej dawki wirtualnej rzeczywistości.
A wracając do naszej rzeczywistości, w której dziecko wróci niedługo ze szkoły, muszę coś na szybko upichcić i to nie coś wirtualnego, bo apetyt dopisuje. Zamawiane było „jakieś mięso” z dodatkami, najlepiej na ostro. To „ostro” to u nas drażliwy temat, bo ja wolę dania zdecydowanie łagodne. Rozwiązujemy to na dwa sposoby: albo pod koniec gotowania, rozdzielam wszystko na dwa garnki i wtedy doprawiam; albo robię ostry sos.
W zależności od dania świetnie się spisuje sos słodko-pikantny, ostry ajwar, słony sambal albo sos do spaghetti konkretnie doprawiony. Bigos i leczo też musi mieć mocniej przyprawione. Mam nadzieję, że nadmiar przypraw mu nie zaszkodzi. Od wielu osób słyszałam, że organizm wie czego potrzebuje, więc sam sobie nie zaszkodzi. W kontekście ciągotek do słodyczy i chipsów jakoś to do mnie nie przemawia…