Szparagi i takie tam

Ostatnio polubiłam szparagi. Te zielone; do białych jakoś nie mogę się przekonać. Są zbyt łykowate bez względu na czas gotowania i dokładny wybór w sklepie. Zresztą to podobnie do fasolki szparagowej – zieloną uwielbiam, a żółtej nie. Jedyną rzeczą, która mnie wkurza przy przyrządzaniu szparagów jest ich sposób gotowania, bo nie posiadam póki co specjalnego garnka, a gotowanie w tych co mam to nie lada „gimnastyka”. Przy okazji poszukiwania odpowiedniego garnka do gotowania w czeluściach mojej szafki, okazało się, że moje naczynia w zasadzie kwalifikują się do wymiany. Zastanawiam się jak to jest, że garnki nierdzewne rdzewieją… I to nie jakieś tam specjalnie leciwe. Mój Najmądrzejszy twierdzi, że to niemożliwe i że to jakiś nalot, czy coś w tym stylu, a ja widzę po prostu ciemne plamki, z których po ugotowaniu woda robi się rdzawa. Zastanawiam się czy tym razem nie kupić po prostu tradycyjnych emaliowanych garnków, bo dopóki się nie poobijają, przynajmniej wiadomo że do jedzenia nic się nie dostanie. Podobny problem jest z patelniami – na teflonowych niby dobrze się piecze, ale dopóki się nie poprzepalają, albo nie uszkodzą, co – przynajmniej u nas – ma miejsce dość szybko od zakupu. Zastanawiałam się nad patelniami miedzianymi, ale one też mają swoje plusy i minusy, i nie do wszystkiego się nadają, a poza tym ta cena… Może więc żeliwne, albo ceramiczne? Na wielu forach zachwalają patelnie moneta, może na nie się skuszę i wypróbuję. Cały problem z moimi garnkami i patelniami polega na ich stosunkowo małej ilości. Niby kuchni nie mam aż tak małej, ale jednak garnków dużo nie mam. Raz, że kiedyś stwierdziłam, że skoro kuchenka ma 4 pola grzewcze, to po co mi 8 garnków, a dwa, że nie ma miejsca. Serio. Kiedyś dziwiłam się mamie, że niechętnie cokolwiek większego dokupowała do kuchni, przed wyrzuceniem innej rzeczy i że jak to możliwie, żeby tak kuchnię zapchać, a teraz sama mam to samo. Ale nie ma się jak pozbyć tych rzeczy. Zapasowe nakrycia na wypadek większej liczby gości być muszą. Tym bardziej, że już są, więc przecież nie wyrzucę. Roboty kuchenne wszelkiej maści też muszą być, nawet jeśli ich się często nie używa, to warto dla tego „od czasu do czasu”. Zapas napojów i suchego prowiantu też musi być, bo nie będę biegać po sąsiadach czy pędzić do sklepu, jak się nagle okaże że jestem w połowie gotowania czegoś czy pieczenia, a tu nie ma mąki, cukru, makaronu, ryżu, kaszy, itp. Składzik ważna rzecz. I tak dalej, i tak dalej, a to sporo miejsca zajmuje wok, a to miski, a to słoiki, a to mało używane – ale zawsze – kawiarki elektryczne czy młynki, i w końcu okazuje się, że szafki zajęte i nie ma czego i jak się pozbyć. A że mało prawdopodobna jest zmiana mieszkania na większe czy choćby rozbudowanie kuchni, więc trzeba dostosować ilość garów i innych naczyń do posiadanego miejsca.

Hmmm, a miało być tylko o szparagach… Mimo wszystko pyszne wyszły 🙂